Ponownie wróciła zima. Biało, puch pada z nieba. Niech tak zostanie!
Chociaż na chwilę!
Niech wymrozi wszystkie bakterie i wirusy. Niech pozwoli pospacerować,
zmoknąć od śniegu.
Zmarznąć.
Kiedy wstałam rano w niedzielę, wiedziałam już, że upiekę
bułeczki. Pierwsze. Moje. Słodkie.
I z książki "Słodkie" Liski
Wykorzystany przepis na drożdżówki, nadzienie i wykonanie, cóż...
zmienione, jak zawsze.
Podaję zatem za autorką przepis na ciasto:
7 g drożdzy instant (dałam 8g -takie opakowanie)
250 ml mleka
100 g masła
450 g mąki (3 szklanki po 250 ml)
100 g cukru (pół szklanki)
1/2 łyżeczki soli
120 g ugotowanych ziemniaków
nadzienie: dżem
Drożdze rozrabiamy z 1 łyżeczką cukru, kilkoma łyżkami ciepłego mleka, łyżką mąki. Odstawiamy w ciepłe miejsce, przykrywamy ściereczką. Po ok 20 min, dodajemy resztę składników i wyrabiamy ciasto. Jeśli będzie się kleić, można dodać odrobinę mąki. Odstawiamy na ok 30 min do wyrośnięcia, po czym formujemy bułeczki- okrągłe- ok 12 sztuk.
Pieczemy ok 15 min w temp. 180 stopni.
W przepisie autorki nadzienie jest bardziej pracochłonne. Ja miałam austriacką konfiturę z gruszki i pomarańcza z dodatkiem cynamonu, która pachniała obłędnie, więc postanowiłam dodać właśnie ją.
Wersje dodawania nadzienia były 2:
1. wydrążony łyżeczką dołek zalać konfiturą, zalepić (mnie w pieczenieu i tak się otworzyło- powstały wulkany, lub bułeczki, na które chodziliśmy grupami w liceum- za jedyne 0,25 zł ;))
2. nadziać konfiturą po upieczeniu- sprawdziło się idealnie:)
Efekt- smakowity- jak na pierwszy raz:)