Pierwsza myśl: "o matko, chyba nie zrobiłam dzisiaj wszystkiego". Zamiast cieszyć się nadchodzącym popołudniem obmyślam plan jutrzejszego działania.
Siadam do stołu- "teraz to przydało by się wypić zieloną herbatę". Piję, bo zdrowo.
Zjeść "zielone". Jem. Bo na trawienie dobre, bo witaminy.
Później trzeba by było poćwiczyć, pobiegać. Bo cały dzień siedzę. Dla kręgosłupa warto.
I tak co chwila: trzeba, muszę, powinnam.
Koniec.
Piszę ten post z maseczką na twarzy i pewnie wyglądam jak Shrek po przejściach- a co tam.
Założyłam swoje ulubione, wyciągnięte do granic możliwości, spodnie- bo wygodnie. Puchate skarpetki. Sex bucha;)
Opatuliłam się kocem po same uszy.
Zaraz zrobię sobie kakao, zjem kromkę z nutellą- bo mi smakuje.
Czasami czuję się niewolnikiem powinności, tych "fitów", kulturalnych wydarzeń, bycia zawsze na bieżąco. I mino że lubię swoje codzienne tempo, warto od czasu do czasu się zatrzymać i chcieć, a nie musieć. Cieszyć się chwilą. Bez ponaglania. Bez dążenia. Bez wymagań względem siebie.
Polecam. Przyjemne uczucie.
Idąc tym tropem pokażę Wam kurczaka po włosku Nigelli. Ona robi to właśnie z hedonistycznym podejściem a jednocześnie umiarem w poświęcaniu temu długich godzin. 2 w 1. Przyjemność za tak niewiele.
Oryginalny przepis podaję tutaj, moje wskazówki poniżej:
Przygotowałam
(biednego i bladego) kurczaka
4 różnokolorowe papryki
2 cebule
6 ząbków czosnku
kilka gałązek rozmarynu
pół cytryny
oliwki czarne (1 mały słoiczek)
oliwę z oliwek
pieprz i sól
foremkę do pieczenia
Paprykę myjemy, oczyszczamy z gniazd nasiennych, kroimy na paski. Rozrzucamy na foremce do pieczenia.
Cebulę kroimy na ćwiartki, czosnek rzucamy w całości. Dodajemy oliwki. Całość polewamy oliwą, solimy i dodajemy pieprzu, mieszamy.
Biednego i bladego kurczaka wypychamy cytryną i rozmarynem (całe gałązki). Solimy, posypujemy pieprzem i polewamy oliwą. Sadzamy bidulę na pięknej kołderce z warzywek i na ok 1, 5 godziny wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni.
Papryka będzie się przypalać, nie ma na to rady, chyba, że zalejecie po brzegi oliwą (ale kto to później zje).
W czasie pieczenia sprawdzajcie, czy kuraka nie trzeba obrócić (ja obracałam, żeby przypiekł się z każdej strony).
Pachnie obłędnie. A wkład własny jest minimalny.
Po upieczeniu, porcjujemy i dodajemy te najmniej spalone warzywka.
Polewamy delikatnie sosem, który powstał po pieczeniu.
Pycha.
ps. zdjęcia nielota po porcjowaniu mi nie wyszły, ale co ? muszę? ;)
No niby nie musisz,ale fajny by było te smakwoite kąseczki ujrzeć i choć oko nacieszyć,bo mnie pewnie nigdy się taki kurczaczek nie uda:)
OdpowiedzUsuńuda sie uda. a zdjecia sie nie udaly bo tak pachnial ze nie dalo sie wytrzymac:-)
OdpowiedzUsuńI wszystko jasne:) teraz dopiero zauważyłam ile liter przestawiłam w poprzednim komentarzu,przepraszam,ale ten kurczak mnie tak rozproszył:)))
OdpowiedzUsuńTo prawda, przepisy Nigelli sprawiają wrażenie takich, które nie tylko przyjemnie się je, ale też wykonuje. Pyszne i bez zbędnego siedzenia w kuchni :) Kurczak wygląda pysznie!
OdpowiedzUsuń