O mnie

Moje zdjęcie
Gotowanie to takie moje czary-mary. Zabawa, której efekt nigdy do końća nie jest mi znany. Chyba nie przestanę się dziwić, że tak zwykłe składniki są potrzebne do wykonania czegoś niezwykłego. Lubię dreszczyk emocji, kiedy ciasto rośnie w piekarniku i nie cierpię czekania, kiedy musi ostygnąć. Zapraszam na proste, smaczne małe "co nieco"!

1 sierpnia 2012

Jest taki dzień!

Taki dzień, kiedy się nie chce.
Powtarzam jak mantrę: "Żeby mi się chciało, tak jak mi się nie chce!".
Nie wychodzi. Godziny w pracy się dłużą, przerwy jakieś takie krótkie, czuję naburmuszenie i jakoś tak od niechcenia odpowiadam. Mówię sobie- przeczekam.

Żeby przerwać złą passę "Niechcieja" wyciągam koleżankę  na zakupy. Odwiedzamy nowe sklepy. Nic nie wpada w oko. A nie! Jest! Fartuch... ("Fartuch??!! To już naprawdę nie ma nic innego do kupienia tylko fartuch?!" -wyobrażam już sobie komentarze.) A co? Ładny, w fioletowe kwiatki! Dobrze leży, trochę musiałam zawiązać na szyi- bo taka długa mi nie urosła, ale poza tym- super. No i cena - idealna.
Wracam z łowem (tak, tak- fartuchem) myśląc, że to znak na kuchenne podboje. O jak bardzo się myliłam...
Kiedy myślicie, że nie może być gorzej- lepiej to cofnąć. Gwarantuję. Może.
Nowy fartuch złożyłam w piękną, zgrabną kosteczkę. Szuflada zasunięta, w myśli przepis gotowy.

Wyciągamy artykuły. Jajka-są! (nie jest tak źle). Makaron- jest! (no i się zaczyna). "Za mało"- myślę.
Dołożę do spagetti farfalle (czytaj kokardki). W garnku bulgocze się woda.
Osoliłam? Osoliłam. Dobrze.
Teraz chwila cierpliwości. Niech się makaron ugotuje.
Czekam.
Jakoś tak się zaczekałam, że zamiast al dente wyszły miękkie kluchy.
No nic- myślę. Może jakoś to będzie. Odcedzam makaron. Połowa ześlizguje mi się do zlewu -super, po prostu idealnie.

Teraz punkt dania- sos ala carbonara. Szybko mieszam makaron, żeby tylko się nie ścięły jajka...
Ścięły się, oczywiście. Jedliście jajecznice z makaronem? Nie??????? Dziwne;)
A teraz gwóźdź programu. Tuńczyk! Taki był od początku przepis.
Pociągam delikatnie za wieczko. Tuńczyk w oleju. Fartuch schowany. Odcedzanie. Powolne...

Nacisnęłam za mocno! Wieko wpadło do środka! Pod ciśnieniem wypuszczając zawartość śmierdzącego (no proszę! niech ktoś mi nie mówi, że tuńczyk pachnie!) tuńczyka na moją świeżo wypraną bluzkę.
Nie... to mnie przerosło. Tłuste plamy- już  widzę jak proszek to "łyka".
Przebieramy się. W tym czasie makarony stygną.
Wykładam na talerz papkę. Aparat czeka w etui. Chwała za to... że go nie wyciągnęłam...
Położoną "paćkę" na talerz ogarniam posępnym wzrokiem. Duma nie pozwala nie zjeść. Przełyk nie pozwala połknąć. To chyba pierwsze danie, które wylądowało w koszu. No cóż, jest taki dzień... ;)


Ale ale! Żeby nie było! Zapraszam niedługo na przepysznego kurczaka z mango. Tu- już bez problemów;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wiadomośći cieszą :)