O mnie

Moje zdjęcie
Gotowanie to takie moje czary-mary. Zabawa, której efekt nigdy do końća nie jest mi znany. Chyba nie przestanę się dziwić, że tak zwykłe składniki są potrzebne do wykonania czegoś niezwykłego. Lubię dreszczyk emocji, kiedy ciasto rośnie w piekarniku i nie cierpię czekania, kiedy musi ostygnąć. Zapraszam na proste, smaczne małe "co nieco"!

23 grudnia 2013

Wesołych Świąt

Dobiega koniec:
Przedświątecznej gonitwy
Szaleństwa zakupowego, którego nienawidzę
Tłumów w sklepach, do których chcąc nie chcąc dołączam
"Last Christmas" otumaniającego rozbieganych ludzi
W tym całym chaosie widzę jednak światełko nadziei
Nadziei, na chwilę spokoju i zatrzymania się w pędzie
Nawet cieszę się na tego Kevina
A co, niech ma!

Dlatego i Wam, drodzy blogerzy, drodzy czytelnicy i znajomi, życzę chwili świątecznej, w której westchniecie głęboko z radością, że za chwilę nic już nie trzeba na szybko. Usiądźcie. Rozglądnijcie się wokół siebie.
Tyle powodów do radości, mimo tego, że na co dzień, nie zawsze jest kolorowo.
A w Święta, postarajcie się znaleźć w sercach spokój. Ciszę. Miłość.
Do ludzi, do świata, do Was samych.

pozdrawiam ciepło!
Kamila



3 listopada 2013

Faceci od kuchni

    Nie ma nic przyjemniejszego jak widok mężczyzny krzątającego się po "kobiecym" królestwie- Kuchni.
Czasy, kiedy to kobieta była Panią Garów dawno już minęły. Panowie- nie oszukujmy się. Kochamy Was w kuchni. Czy to, kiedy tylko robicie popisową kanapkę z serem,  mieszacie w kotłach nieznajomą Wam ciecz, czy kiedy próbujecie pojąć tajniki kuchennej wiedzy poprzez szczegółowe pytania " a co to?".
Nie wspomnę już o tym, że kiedy jesteście na kolejnym etapie kulinarnego szału i praca z Wami w kuchni to istny szwajcarski zegarek- taaaak. My to kochamy. Nic nie rozczula tak, jak podane do łóżka śniadanie, jak przygotowana przez Was kolacja. Gotujcie a znajdziecie- tak to brzmi!

A my Drogie Panie, poobserwujmy...

Jamie Oliver- ulubieniec tłumów. Kobiet w szczególności. Gotuje tak, jakby wszystko się samo robiło. Tu upadnie, tam pochlapie. I hop - danie gotowe. Love it.

Gordon Ramsay- nieco piekielny facet, który przecież i tak rozczula nas gotowaniem. W swoim programie "Kurs gotowania z Gordonem Ramsayem" podaje przepisy tak szybko, że czuję się jak uczennica. Lekko onieśmielona, zagubiona, a później oszołomiona wiedzą "profesora".

Pascal Brodnicki- znany z codziennych zakupów w Lidlu, to  ktoś więcej niż tylko Francuz od bagietki i szybkich dań. Uwodzi swoją francuską polszczyzną i łatwością adaptacji. Urzeka normalnością.
Nie widzę zadartego nosa. O to chodzi.

Wielu można było by wymieniać, ale zanudzać nie chcę.
Polecę tylko smaczny film i zmykam!

Smacznego oglądania!

"Faceci od kuchni"




http://www.filmweb.pl/film/Faceci+od+kuchni-2012-616947

2 października 2013

Kolacja dla dwóch. Ja i mój brzuch. Founde. Expresowo.

Dzisiaj nie miałam czasu na płatki kolagenowe pod oczy i maseczkę ala Shrek. Trudno. Bywają i takie dni, kiedy wszystko jest na szybko. Na szybko, nie znaczy źle.
Źle nie było. Ba!
Powiem więcej. Było bosko. 

Kolacje we dwoje zjedliśmy. Ja i ...mój brzuch.
Kieliszek białego wina i błyskawiczne founde serowe.
Nic prostszego.

Zaczerpnięte od Anny Starmach. 
Uproszczone. Skrócone jak tylko się dało.

Ot, cała fanaberia:

1 camembert - przecięty na pół
kokilka- dla niewtajemniczonych, małe, żaroodporne naczynko.
sól, pieprz
kilka listków rozmarynu (lub inne zioło-np tymianek)
pół bagietki.


Camembert dzielimy na pół - jak płaty biszkoptu (odcinamy górną część - skórkę)
solimy, dodajemy pieprzu.
Posypujemy rozmarynem.
Na 2 min do mikrofali.
Bagietkę kroimy na mniejsze kawałeczki.
Maczamy w serze. Popijamy winem.
Odlatujemy




Miłego wieczoru :)


Ps. Podczas jedzenia nie myślcie o trzech fałdkach piętrzących się na brzuchu, o kolejnych wykańczających treningach spalających. Cieszcie się chwilą. 


1 października 2013

Nic nie muszę, czyli kurczak Nigelli

Wracam do domu...
Pierwsza myśl: "o matko, chyba nie zrobiłam dzisiaj wszystkiego". Zamiast cieszyć się nadchodzącym popołudniem obmyślam plan jutrzejszego działania.
Siadam do stołu- "teraz to przydało by się wypić zieloną herbatę". Piję, bo zdrowo. 
Zjeść "zielone". Jem. Bo na trawienie dobre, bo witaminy.
Później trzeba by było poćwiczyć, pobiegać. Bo cały dzień siedzę. Dla kręgosłupa warto.
I tak co chwila:  trzeba, muszę, powinnam.
Koniec. 
Piszę ten post z maseczką na twarzy i pewnie wyglądam jak Shrek po przejściach- a co tam.
Założyłam swoje ulubione, wyciągnięte do granic możliwości, spodnie- bo wygodnie. Puchate skarpetki. Sex bucha;)
Opatuliłam się kocem po same uszy.
Zaraz zrobię sobie kakao, zjem kromkę z nutellą- bo mi smakuje.

Czasami czuję się niewolnikiem powinności, tych "fitów", kulturalnych wydarzeń, bycia zawsze na bieżąco. I mino że lubię swoje codzienne tempo, warto od czasu do czasu się zatrzymać i chcieć, a nie musieć. Cieszyć się chwilą. Bez ponaglania. Bez dążenia. Bez wymagań względem siebie.
Polecam. Przyjemne uczucie.

Idąc tym tropem pokażę Wam kurczaka po włosku Nigelli. Ona robi to właśnie z hedonistycznym podejściem a jednocześnie umiarem w poświęcaniu temu długich godzin. 2 w 1. Przyjemność za tak niewiele.
Oryginalny przepis podaję tutaj, moje wskazówki poniżej:

Przygotowałam

(biednego i bladego)  kurczaka
4 różnokolorowe papryki
2 cebule
6 ząbków czosnku
kilka gałązek rozmarynu
pół cytryny
oliwki czarne (1 mały słoiczek)
oliwę z oliwek
pieprz i sól
foremkę do pieczenia

Paprykę myjemy, oczyszczamy z gniazd nasiennych, kroimy na paski. Rozrzucamy na foremce do pieczenia.
Cebulę kroimy na ćwiartki, czosnek rzucamy w całości. Dodajemy oliwki. Całość polewamy oliwą, solimy i dodajemy pieprzu, mieszamy. 
Biednego i bladego kurczaka wypychamy cytryną i rozmarynem (całe gałązki). Solimy, posypujemy pieprzem i polewamy oliwą. Sadzamy bidulę na pięknej kołderce z warzywek i na ok 1, 5 godziny wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni.
Papryka będzie się przypalać, nie ma na to rady, chyba, że zalejecie po brzegi oliwą (ale kto to później zje). 
W czasie pieczenia sprawdzajcie, czy kuraka nie trzeba obrócić (ja obracałam, żeby przypiekł się z każdej strony). 
Pachnie obłędnie. A wkład własny jest minimalny.

Po upieczeniu, porcjujemy i dodajemy te najmniej spalone warzywka. 
Polewamy delikatnie sosem, który powstał po pieczeniu.
Pycha.




ps. zdjęcia nielota po porcjowaniu mi nie wyszły, ale co ? muszę? ;)




23 września 2013

Że słi blond !!! (czyli jestem blondynka)

Jesień. Zimno.
Moje wyobrażenie o pięknej pogodzie przepadło dwa tygodnie temu.
Zmokło. Również.

Nowe zajęcie- kurs francuskiego. Do odważnych świat należy. W teorii...

Dzisiaj miałam pierwsze zajęcia.
Jak nie nazwać ich "żabojadami"  skoro podstawowe zdanie "Ja mieszkam" brzmi : "żabit" (J' habite)???!!!
Oj nie będzie to łatwizna...

60 minut a ja zapamiętałam:  Je suis blonde.... (jestem blondynką ) ;)

i tym optymistycznym akcentem przesyłam Wam link do piosenki
Fraaaannnncussskiej ;)


http://www.youtube.com/watch?v=PvURORYfofQ

12 września 2013

20 lipca 2013

Wenecja

Postanowiłam dokończyć posta o kwietniowej włoskiej wyprawie.
Chociaż wolę spokojne i mało turystyczne miejsca, to Wenecja jest warta zobaczenia.
Fakt, znajdziecie tu także dużo chińszczyzny na straganach, restauracje nastawione tylko na turystyczny przemiał, ale kto szuka- ten znajdzie. Ja znalazłam.
I tratorie, gdzie jedli lokalni i miejsca gdzie można było odsapnąć od tłumu.

Kwiecień to dobra pora na zwiedzanie. Sezon turystyczny w Wenecji co prawda nigdy nie zanika, ale jego skala jest znacznie mniejsza w "niewakacyjne" miesiące.



in Venice :)


darmowy drink








dla włoskich (i nie tylko) elegantów w łodzi- "gumak" top fashion




idealne na herbatkę z teściami  ;)







moje ulubione z pobytu- dzień prania






special menu for today! "cat" (tł. sierściuch)

19 maja 2013

Asolo

Miejsce, w którym słychać ciszę.
Czuć oliwki i dobre jedzenie.
Gdzie nigdzie nikomu się nie spieszy.
Asolo.























9 maja 2013

Treviso i okolice

Lecimy.

Samolot nie jest moją ulubioną formą podróży. Telepie w nim
niesamowicie, a poza tym myśl o wysokości nie "dodaje mi skrzydeł" :)
Pokrzepiająca jest wizja tego, co tam zastaniemy.

Włochy to dla mnie kulinarna rozkosz. Zawsze. Kluchy, pizza, parmezan i
dobre wino. To, co tygrysy lubią najbardziej.
Garnitury, buty, eleganckie "donny" i siesta.  Spokój, brak pośpiechu.

Idealne miejsce na wakacje. Na odpoczynek.






































Bez przewodnika. Bez planu, bez mapy.  I z myślą o wypoczynku, ale nie
koniecznie tym biernym.
Język migowy i kilka wyuczonych słów, których intonację, szczerze
mówiąc,  słuchają z lekkim uśmiechem na twarzy.

Treviso- malownicze miasteczko, spokojne, pełne gracji i szyku.  Pełne
małych sklepików, restauracji z dobrym jedzeniem.

Mnie zachwycił targ rybny. Porcjowanie na oczach "widza".  Rozmaitość
skorupiaków.







Kramiki warzywno-owocowe





Rowery






cd....

30 marca 2013

Zaczyna, nie kończy...Wielkanocne jajo

Często zaczynam 100 tysięcy rzeczy na raz.
Rząd książek leży koło mojego łóżka, sterta gazet-zaczętych i odłożonych.
Porządki, których przestaje mi się chcieć, jak tylko wyłożę wszystko na środek pokoju.
Już tak mam...
Staram się bardziej, aby dokańczać powieści, przeczytać gazetę od deski do deski, napisać wszytko w mailu i na blogu. Bez kalendarza, chyba bym przepadła.

Za to gotowanie... to proces od początku do końca jasny. Bo kończy się... jedzeniem, a to jest rzeczywisty i definitywny jego koniec.

To co, może wielkanocne jajeczko? Nieco w innym wydaniu.
Na śniadanie,
na codzień i od święta.

Potrzebujemy:
kajzerki (lub Wasze ulubione inne okrągłe bułeczki)
jajka (jedno na bułeczkę)
boczek, szynkę lub inne mięso w plasterkach
ser żółty
trochę zieleniny: szczypiorek, pietruszkę, zioła-kto co lubi
sól, pieprz, przyprawy (jakie chcecie)


Czubek bułki odkrajamy, drążymy środek bułki.
Wkładamy szynkę, wbijamy jajko, doprawiamy, przykrywamy serem żółtym.

Pieczemy w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni, przez ok 5-10 min, tak aby jajko się ścieło, a bułeczki nie przypaliły.

Posypujemy zielonym:)



Smacznego i spokojnych Świąt Wielkiej Nocy!



14 marca 2013

Śpiewać każdy może...


Śpiewacie prowadząc samochód?
A może słuchacie audiobooków?
Ja śpiewam.
Głośno. ..

To chyba jedyne miejsce, gdzie daje upust swoim wokalnym "umiejętnościom". Poza tym, to bardzo mnie relaksuje a jednocześnie, pozwala skoncentrować się na drodze. Serio!
Wystarczy muzyka, którą lubię i wtedy nie da się nie śpiewać. Oczywiście, oszczędzam tych, którzy jadą ze mną, nie wspominając tych, z którymi jadę ja. Szkoda, aby ich poczucie estetyki zostało zniszczone;)
Czasami widzę z naprzeciwka dziwne miny przechodniów lub innych kierowców. Pewnie myślą, że ubliżam im za złą jazdę lub powolne przechodzenie przez pasy. Nic z tych rzeczy! Wyznaję jednak zasadę:  Mój samochód, moje królestwo. Śpiewać i tak będę;)

A póki co, może skusicie się na coś smacznego.
Kluchy, bo jakże by inaczej ;)

zapraszam

Przepis na makarony znajdziecie tutaj.

Potrzebne nam będą:

pół polędwiczki
parmezan
śmietana 30 %
sól, świeżo zmielony pieprz,
czosnek- 1 ząbek

Polędwiczkę smażymy na małym ogniu do zarumienienia.
Do wytopionego tłuszczu dolewamy śmietanę, dodajemy czosnek, sól, pieprz- będzie to sos do makaronu.
Polędwiczki kładziemy na ugotowanym makaronie, polewamy sosem i posypujemy parmezanem.

Polecam!



26 lutego 2013

kto jada sałatki...

Nie mogłabym jeść tylko zieleniny. Samych sałat, roślin, warzyw.
Poza tym, ja i rośliny, choćby doniczkowe zupełnie się nie rozumiemy. Marny ze mnie ogrodnik.
Wszystkie storczyki jakie miałam popadały, a jedyny mój kwiatek, który rośnie (z czego dumna byłam ogromnie), ponoć można podlewać kawą i rósł będzie dalej;) Zapał ogrodnika jak widzicie mizerny.

We mnie tkwi potrzeba węglowodanowa, makaronów, klusek,pieczywa.
Przychodzi jednak i na mnie pora, kiedy chyba podświadomie chcę przywołać wiosnę, łyknąć odrobiny słońca na talerzu. A na zewnątrz, ponuro!

Szukam więc zieleni na sklepowych półkach. Cóż, rezultaty marne, co Wam będę bajki opowiadać.

Dlatego dzisiaj propozycja banalna, a jednak smaczna.

Mix sałat, świeży szpinak, grliowany kurczak i parmezan.



Może być? :)

Sekret tkwi w dressingu (oliwie z oliwek, octu balsamicznym, soli i pieprzu)
Małe, a cieszy.


Przepis? ale po co? przecież zrobi się samo...



Smacznego!!!

11 lutego 2013

Cindy Crawford i truskawki pod kruszonką

"Zima nie oznacza, że trzeba siedzieć tylko pod kocem i oglądać seriale."

No tak, teorię już znamy, przejdźmy do rzeczywistości. Bo owszem, biegam, nawet kiedy jest śnieg, ale czasmi opcja koca i herbaty wydaje mnie się najbardziej adekwatna ;)
Postanowiłam jednak trochę przemóc swoje chwilowe niechcenie i ruszyć się z miłej i przyjaznej mi kanapy.
Wyszukałam w swoich zasobach lekko zakurzoną płytę z ćwiczeniami Cindy Crowford. No to: i raz, i dwa schylamy się, wyginamy.... ajjjjjjjjj
nie idzie tak łatwo jak myślałam... tj Cindy idzie świetnie, tylko ja jakoś tak nie nadążam...

W każdym razie, na deser jak poniżej to i sama Cindy by się skusiła. Pewnie później ćwiczyłaby jak szalona aby zgubić kalorie, ale chyba warto było;)

Prosto i smacznie

Truskawki pod kruszonką (z gałką lodów i migdałami)







































kruszonka
1/3 kostki masła
pół szklanki mąki
4 łyzki cukru

500 g mrożonych truskawek
4 kokilki
1 łyżka miodu na kokilkę
pół garści płatków migdałowych
4 gałki lodów (po 1 na kokilkę)


Przygotowujemy 4 kolilki
wsypujemy truskawki (mogą być zamrożone)
polewamy miodem
posypujemy tylko kruszonką (migdałami pod koniec pieczenia)




(zdjecie przed pieczeniem)

wstawiamy do piekarnika na ok 15-20 min (jeśli truskawki są zamrożone to 20)

Truskawki powinny bulgotać a kruszonka lekko się zarumienić. Na koniec pieczenia dodajemy migdały i chwilę jeszcze pieczemy.

Na wyjęte z piekarnika kokilki podajemy gałkę lodów

Rozpływa się w ustach
smaczego

Ps. po ćwiczeniach z Cindy boli mnie każda część ciała, tzn. że ćwiczenia działają;)
ja działać nie będę przez jakieś kolejne 2 dni;)

10 lutego 2013

pizza bianca

Leniwy dzień. Ten  leniwy z najbardziej leniwych. Kiedy sama nie wiem na co mam ochotę. "Nie chce mi się ani spać, ani stać, ani leżeć". Macie tak czasem?

To może ...pizza? Ale jaka? Ochoty na mnóstwo dodatków nie ma, na wielkie gotowanie w kuchni także.

Najprostsze rzeczy czasami najbardziej zaskakują.
Niewiele składników, piękny zapach i dobry smak.
Taka właśnie jest pizza bianca. Idealna na taki dzień.












































Drożdze rozpuszczamy w mleku z cukrem, wodą i mąką.
Odstawiamy w ciepłe miejsce na ok pół godziny, przykryte ściereczką.

Dodajemy pozostałe składniki, wyrabiając ciasto.
Odstawiamy kolejny raz na pół godziny do wyrośnięcia w ciepłe miejsce.

Ciasto dzielimy na 2 połówki, każdą wałkujemy na cienki placek.
Smarujemy oliwą (nie warto żałować). Posypujemy świeżym rozmarynem, solą gruboziarnistą i pieprzem

Pieczemy ok 15 min w temperaturze 180 stopni.
Na koniec dodajemy płatki parmezanu

Smacznego!